"Homoseksualizm jest takim samym stanem jak krótkowzroczność z tą różnicą, że nie kwalifikuje się do leczenia. "
Louis robił wszystko żeby tylko nie spojrzeć Zayn'owi w oczy, w te cholerne czekoladowe oczy, które przeszywały go wzrokiem tak jakby był nagi tak się teraz czuł.
-Louis dlaczego mi o tym do kurwy nędznej nie powiedziałeś?!-odezwał się po chwili ciszy. Louis wziął głęboki oddech.
-Po co Zayn?! Co by to zmieniło?! Uleczyłbyś mnie? Nie sądze. Nie nawidzę jak ktoś się lituję nade mną. Już i tak El, uważa mnie za umarlaka, mama ledwo wypuściła mnie z rodzinnego miasta, jeszcze ty byś się mnie pytał na okrągło jak się czuje! Nie jestem jakimś jebanym jajkiem. - uspokoił się trochę, zaszkliły się mu oczy - Zayn co ci miałem powiedzieć? Raczej dziwnie by brzmiało " Hej jestem Zayn i jestem chory na białaczkę". Miałem powiedzieć ci o tym dzisiaj... przepraszam. -łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Twarz Zayn'a nie wyrażała żadnych emocji.
-Już wiem dlaczego powiedziałeś, że mam się w tobie nie zakochiwać. Ale już za późno Lou. -Tomlinson spuścił wzrok na swoje buty.
-Przykro mi Zi, ja ciebie nie kocham. -to było największe kłamstwo jakie wypłynęło z jego ust. Zayn odwrócił się na pięcie i udał się do sypialni aby się ubrać, po czym wyszedł z mieszkania cicho zamykając za sobą drzwi.
Louis usiadł na zimnych płytkach w kuchni, obok niego był rozbity kubek i rozlana herbata. Teraz nie przejmował się czy usiadł na odłamku od kubka czy też nie. Podciągnął do siebie kolana i objął je rękoma, rozpłakał się jak mała dziewczynka.
Miał już oczy czerwone od płaczu i wory pod oczami, stracił już rachubę czasu. Ktoś położył mu dłoń na ramieniu, podskoczył bo się wystraszył, nie słyszał nawet jak ktoś wszedł do mieszkania. To była El.
-Co się tutaj stało Lou, dlaczego płaczesz? I siedzisz obok rozbitego kubka? -Boo Bear podciągnął nosem.
-El mój stan się pogorszył, wiedziałem o tym już na początku września, przepraszam że ci o tym nie powiedziałem. - Louis opowiedział Calder wszystko ze szczegółami co się wydarzyło.
-Louis.. wiesz, rozumiem że nie chciałeś żebym się martwiła, ale do cholery jasnej czemu mu nie powiedziałeś że też coś do niego czujesz?!
-Po co? I tak za niedługo mnie tutaj nie będzie.
-Nie mów tak Loueh...
Zayn wszedł do domu, trzaskając za sobą drzwiami, za co nakrzyczała na niego Pezz. Ominął ją i poszedł do swojej sypialni zamykając się w niej na klucz. Położył się na plecach i zaczął wpatrywać się w sufit. Łzy zaczęły zbierać mu się w oczach.. po chwili już spływały po jego policzkach. Ktoś zapukał do drzwi.
-Idź sobie Pezz! Nie chce nikogo widzieć!
-Zayn! Louis jest w szpitalu! Mam jechać tam bez ciebie?! Dobra jak chcesz! -w tępię natychmiastowym, wstał z łóżka i otworzył drzwi.
-Co się stało?!
-Nie wiem, zadzwoniła do mnie cała zapłakana El i powiedziała że Lou jest w szpitalu, jedziesz ze mną? -skinął tylko głową na potwierdzenie. Ubrali się szybko i poszli na przystanek autobusowy. Po paru minutach byli już w czerwonym piętrowym autobusie. Zayn'owi trzepały się dłonie ze zdenerwowania. Zadręczał się myślami, czy to przez niego? Czy pogorszyło mu się? On nie mógł umrzeć. Był do cholery jasnej na to za młody!
Gdy autobus zatrzymał się na ich przystanku wybiegli ze środka transportu kierując się do szpitala, który był już blisko.
Podbiegli do El, która siedziała na stołku obok sali nr. 66 (dop.aut."nie dam 69 bo będziecie mieć zboczone myśli, chociaż przy 66 pewnie też macie" ), była cała zapłakana.
-Co się stało? - powiedzieli oboje, w tym samym czasie
-No siedział na płytkach.. ja poszłam do łazienki... nie chciał wstać... no i jak przyszłam.. to pociął się odłamkami od rozbitego kubka... głęboko.. zadzwoniłam po pogotowie... to cud że się nie wykrwawił...- Zayn opadł obok Eleanor na krześle chowając twarz w dłonie.
-To moja wina.. to moja wina - szeptał kołysząc się w przód i tył. Nikt nie wiedział czy Zayn płakał, raczej nie przecież on był i jest "Bad Boy'em z Bradford". Zayn czuł się jak skończony dupek, jak on mógł wyjść w tedy z tego mieszkania?! Zachował się jak dziecko, powinien był o niego walczyć. A teraz musi siedzieć na jakimś niewygodnym, plastikowym krześle na przeciw sali 66, czekając aż wyjdzie stamtąd jakiś lekarz i powie w jakim stanie jest Lou.
Pezz usiadła obok niego i przytuliła.
Eleanor też obarczała się myślą że to jest jej wina, nie potrzebnie wyszła do łazienki, mogła najpierw posprzątać odłamki roztrzaskanego kubka. W tedy Lou nic by sobie nie zrobił. Struszki łez płynęły po jej lekko czerwonych już od płaczu policzkach. Czuła się okropnie. Tak więc Perrie nie wiedziała kogo ma przytulić...
Wszyscy poderwali się z miejsc gdy zauważyli doktora Tom'a jak wyszedł z sali. Wszyscy zaczęli wypytywać o jego stan.
-Spkojnie! - podniósł głos Tom, wszyscy natychmiastowo się uciszyli. - Tak więc, Eleanor jakbyś zadzwoniła po pogotowie parę minut później to niestety nie zdąrzylibyśmy go odratować. Jest w ciężkim stanie, ale stabilnym, zrobił na prawdę głębokie nacięcia. Może zapisałbym go do psychiatry?- wszyscy spojrzeli po sobie.
-Nie, panie doktorze nie ma takiej potrzeby, już nie spuścimy go z oczu, obiecuje. -powiedziała Eleanor, doktor pokiwał twierdząco głową. -Możemy się z nim zobaczyć?
-Nie, na razie nie. Jutro będziecie mogli do niego wejść wszyscy, dzisiaj i tak się nie wybudzi ze śpiączki. A wypiszemy go, myślę że za tydzień. Zrobimy jeszcze dodatkowe badania na białaczkę. - odszedł.
-Eee.. jaką białaczkę? -zmarszczyła w dezorientowaniu brwi Pezz.
-Louis ma białaczkę, dzisiaj się o tym dowiedziałem.- wyszeptał Zi
-To jest nie możliwe.... -załkała - Dlatego zamknąłeś się w tedy w pokoju.
Wszyscy udali się do domu El i Lou, mieli zamiar spakować parę rzeczy Tommo. Oczywiście pakowały go tylko El i Pezz, bo Zi rzucił się na kanapę, przyciągając do siebie kolana, obejmując je rękoma.
-Tak więc El co bierzemy?
-Nie wiem, jakieś ubrania, laptop... co się znajdzie to się weźmie. - Eleanor otworzyła jedną z szuflad, wyciągnęła z niej trzy pary skarpetek, które oczywiście nie były parowane. Włożyła dłoń do jednej z nich i poczuła w niej coś szorstkiego. Wyciągnęła. Była to niewielka kartka papieru. Przez chwilę się wahała, ale przez to że była ciekawska to musiała to otworzyć i przeczytać. Z każdym słowem i punktem, coraz szerzej otwierała oczy.
-Emm.. Perrie podejdź tutaj. -wręczyła blondynce kartkę papieru, uśmiechając się do niej szeroko. -To co reazlizujemy?
-To mają być oświadczyny?
-Nie... jeszcze.
*następnego dnia, szpital*
Czekali na lekarza, który da im pozwolenie na wejście do sali Tommo. Ciekawe czy się obudził? Mieli wielką nadzieję że tak się stało. Czekali tylko na niego 5 minut, ale ciągło im się to w nieskończoność. Weszli do sali, Louis leżał podłączony do różnych dziwnych aparatur. Niebieskie tęczówki należące do Lou, patrzyły we wszystkie możliwe strony, ale nie na nich, bo było mu wstyd za to co zrobił.
-Lou! Jak mogłeś to zrobić?! Całą noc zastanawiałam się czy nie zadzwonić do twoich rodziców, ale zrezygnowałam bo by cię zabrali z powrotem do Doncaster.
-Przepraszam, tak strasznie was wszystkich przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło, obiecuję że już nigdy niczego podobnego nie zrobię. Przepraszam... -mówił przez łzy, które po chwili płynęły po jego policzkach.
_____________________________________________________________________
Wiem zjebałam po całości... Będziecie bić?
7 KOMENTARZY = NASTĘPNY ROZDZIAŁ!
PYTANIA DO POSTACI
tutaj
ZAPOWIEDŹ OPOWIADANIA O LARRY'M
tutaj.
Do następnego, Enjoy!